„Dlaczego Chiny? A dlaczego nie?” Część I

Mój Mąż i ja w naszą pierwszą wspólną podróż w nieznane udaliśmy się do Chin. Często zostajemy skonfrontowani z pytaniem, dlaczego akurat tam. Zawsze odpowiadamy tak samo: „A dlaczego nie?”

W 2005 roku podczas mojego pobytu w Berlinie, gdzie uczęszczałam do szkoły językowej poznałam bardzo sympatycznego chłopaka, z którym od razu udało mi się nawiązać dobre relacje.  Bardzo miło się nam rozmawiało…mieszanką angielskiego, niemieckiego oraz trochę rękoma i nogami…daliśmy rade. Jie pochodzi z Chin. Wtedy nie wiedziałam, że stanie się on jednym z moich najlepszych przyjaciół z Berlina. Rozmawialiśmy sporo o jego kraju, z którego był bardzo dumny. Mówił o osiągnięciach, ale też tej negatywnej stronie Chin. Wspomniał np.: o tym, że powietrze w Pekinie jest bardzo zanieczyszczone. Przyznam szczerze, że wtedy nie zdawałam sobie tak naprawdę sprawy z tego, o jakim stopniu zanieczyszczenia mówimy. Przekonałam się o tym dopiero później. Natomiast rozbawił mnie, gdy porównał terminal lotniska Berlin-Tegel do chińskiego dworca autobusowego. Jakoś nie mogłam sobie wyobrazić, że w Chiny w 2005 roku mają większe dworce autobusowe niż stolica Niemiec lotnisko. Cóż teraz mamy 2016 i to się nadal nie zmieniło…

Te nasze rozmowy zasiały u mnie ziarenko ciekawości i sprawiły, że zapragnęłam odwiedzić ten kraj. Wiedziałam jednak, że nie nastąpi to szybko. Pomysł ten, jak i wiele innych trafił na półkę z napisem „MARZENIA”. Miałam nadzieję, że gdy już będę „dorosła”, bogata i będę miała dużo czasu to uda mi się go zrealizować.

Parę miesięcy później mój  – wtedy jeszcze – chłopak wpadł na pomysł wspólnego wyjazdu do Azji. Zaproponował, że w okresie wakacyjnym będziemy pracować, aby jesienią 2006 udać się w jakieś nieznane i odległe miejsce. Postanowił zrezygnować z męskich wycieczek rowerowych po Europie czy sportowych wyjazdów, na które wyjeżdżał co roku. Stwierdził, że nadszedł czas, abyśmy razem zaczęli „podbijać” świat. Chciałabym  zwrócić uwagę na to, że mój Mąż należy do osób, które uważają, że w życiu nie ma rzeczy niemożliwych, a do wszystkiego można dojść ciężką pracą. Z tego względu wiedziałam, że rzucony przez z niego pomysł nie jest spontaniczną akcją nieodpowiedzialnego dwudziestolatka, ale przemyślaną propozycją chłopaka, który ma głowę na karku i który  zrobi wszystko, aby ten plan   zrealizować.                                                                                                                                                  Moja reakcja była do przewidzenia. Spojrzałam na niego jak na wariata i zapytałam, czy ma dla mnie jakieś realne propozycje. Miałam wiele „ale”, z powodu których ten wyjazd wydawał się niemożliwy.  Głównym był moja Mama – jak miałabym ją niby przekonać? Byłam przecież za młoda (18 lat) na wyjazd z chłopakiem na koniec świata.

Nasza dyskusja na tym się nie zakończyła i wracaliśmy do tego tematu dość często. Za każdym razem powtarzałam prawie jak mantrę zdanie „Chciałabym , ale nie mogę”. Pewnego razu usłyszałam w odpowiedzi następującą złotą myśl: „Nie ma sensu czekać aż marzenia się spełnią. Zacznij robić plan, jak je spełnić i przystąp do jego realizacji”. Jego postawa sprawiła, że zakochałam się w moim Mężu po raz drugi.

To zdanie przerwało wszelkie dyskusje. Po prostu przystąpiliśmy do realizacji tego pomysłu.  Jako cel naszej wyprawy wybraliśmy właśnie Chiny.  Pierwszym zadaniem było znalezienie funduszy na ten wyjazd. Właśnie, skąd wziąć pieniądze na taką podróż? I tu odpowiedź jest zawsze ta sama: „praca, praca i jeszcze raz praca” + jak to w życiu bywa pewne kompromisy. Wiedzieliśmy, że będziemy musieli zrezygnować z nowych ciuchów, nowego komputera czy wyjść do restauracji oraz, że będzie to jedyny wyjazd w tym roku. Jednak w zamian za to mieliśmy przeżyć niezapomniane wakacje.

Następnie musieliśmy zakupić bilety i zarysować wstępny plan naszego wyjazdu. Do dziś się śmiejemy, że był to pierwszy i ostatni urlop zaplanowany przez mojego Męża. Plan był taki, że go nie było i w sumie pojechaliśmy na żywioł.

Na koniec zostawiliśmy sobie przekonanie mojej Mamy, że nie zginiemy w tym wielkim świecie. Nie zrozumcie mnie źle,  moja Mama lubi rozstać się ze swoim m3. Kocha zwiedzać nowe miejsca, nie ważne gdzie by one nie były. Z przyjemnością chłonie także wszystkie opowieści dotyczące naszych wyjazdów. Jednak jak każdy rodzic mocno kochający swoje dzieci ma pewne obawy. Szczególnie, gdy potomstwo jeszcze młode i nigdy nie wyjeżdżało bez rodziców na dłużej niż dwa tygodnie. Mama dowiedziała się o naszym wspaniałym planie, gdy już mieliśmy bilety w ręku. Mój Tata został poinformowany wcześniej i starał się mentalnie przygotować moją Mamę na tą wiadomość. Okazało się, że jednak nie doceniłam odwagi mojej Rodzicielki. Nie powiedziała co prawda „tak”, ale też nie spaliła mojego biletu, jak to sobie wyobrażałam. Mieliśmy jej błogosławieństwo.

Wtedy klamka zapadła. Wiedzieliśmy, że na pewno lecimy. Nic nie stało już nam na drodze do spełnienia naszego marzenia.

Gdyby nie upartość mojej drugiej połówki, to minęłoby jeszcze wiele lat za nim udałabym się w swoja pierwszą podróż w nieznane. Myślę, że mogę uważać się za szczęściarę, której los na drodze postawił chłopaka wierzącego w ludzki potencjał i nieznającego granic marzeń. Z własnego doświadczenia mogę  powiedzieć, że  nie ma co czekać na idealnego księcia z bajki na białym koniu, który nigdy nie nadjedzie. Dajmy się porwać komuś, kto nam pokaże, że nasze  „CHCIEĆ” znaczy „MÓC“.


Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s